Świat z perspektywy żonatego mężczyzny,
będącego ojcem czwórki dzieci

Plecak pelen obaw

Plecak pełen obaw

Siłą rzeczy nie będzie to wesoły wpis. I nie dlatego, że krótsze dni są jawną zapowiedzią długich nocy. Schyłek lata, to tradycyjnie czas powrotu dzieci do szkoły. Ja zaś opowiem o samotności. W czterech odsłonach.

Samotność pierwsza dotyczy szkół. W formalnoprawnym porządku, szkoły są stawiane przed szeregiem nakazów, zakazów i formalności. Niestety, środki do zabezpieczenia wszystkich tych zadań nie są zwykle adekwatne. Szkoły są finansowane przez samorządy terytorialne, którym rządzący odbierają kolejne możliwości i źródła zasilania swoich budżetów, z drugiej strony oczekując spełniania swoich dyrektyw. Dyrektorzy szkół często żonglują wszystkim, czym się da, aby zabezpieczyć przede wszystkim ciągłość edukacji swoim uczniom. To jednak nie może się udać bez zawirowań w różnych przestrzeniach funkcjonowania tak złożonych jednostek, jakimi są szkoły. Dyrektorzy działają pod presją oczekiwań właściciela - państwa, z przedstawicielami jego agend w postaci kuratorów, ostatecznie ministra. Doświadczają jej jednocześnie ze strony nauczycieli i rodziców. W tym ścieraniu się tego, co pełne empatii i zrozumienia, z tym co w literze prawa, wygrać może tylko jedno. I nie jest to duch wychylający zza tej litery. I tak, jawią mi się szkoły jako istniejące w sieci powiązań, a niejako samotne, niczym wyspy.

Druga, jest samotnością nauczycieli - ostatecznych wykonawców edukacyjnych powinności w systemie edukacji. Wszysto, co z urzędu dotyczy szkół, bezpośrednio odbija się na tej grupie. Zwykle czkawką. Pomijam tu fakt, że są nauczyciele lepsi i niezbyt dobrzy; ci z polotem i charyzmą realizujący swoją życiową pasję i tacy, którym tych przymiotów - z różnych powodów, brakuje. Nauczyciele to ludzie. Przeżywający jak każdy stresy i obciążenia. Jak wielu z nas uwikłani także w wychowywanie własnych dzieci. Doświadczenie lockdown'u pokazało, jak wiele wyzwań niesie z sobą przeniesienie edukacji do form zdalnych. Ujawniło obszary braków sprzętowych i technologicznych polskiej szkoły, ale też raczej niski poziom kompetycyjny nauczycieli w obszarze MIC - czyli kompetencji medialnych, informacyjnych i cyfrowych. Szkoły reagowały na miarę swoich możliwości. Jak to się udało - zapewne możesz stwierdzić samodzielnie z perspektywy rodzcia, dorosłego, może nawet i nauczyciela.

Samotność nauczycieli, o której mówię/piszę wiąże się z pozostawieniem ich bez znaczącego, systemowego wsparcia dla możliwości podniesienia kompetencji MIC. Wydaje mi się, że czas uwolnienia od ograniczeń nie został wykorzystany na systemowe nadrobienie oczywistych niedomagań. Część nauczycieli dokształca się we własnym zakresie. Część z nich - w ramach organizacji nauczycielskich, uczestniczy w szkoleniach prowadzonych przez profesjonalne podmioty. Mam jednak świadomość, że to wciąż mniejszość. Bo Polska nie stoi wielkomiejskością. Szkoły rozrzucone są po całym terytorium naszego kraju. I jestem przekonany, że większość nauczycieli małych i maleńkich miejscowości została pozostawiona samym sobie. Bo nie ma nikogo, kto powiedziałby im czego mają się nauczyć, jak i gdzie to zrobić. Pomijając kwestie finansowania takich aktywności... Zresztą, w ciągu ostatnich miesięcy nie zniknęły problemy z dostępem do internetu. Co najwyżej spalono kolejne maszty sieci 5G, które dawały szansę na znaczący jakościowo, ale też z czasem i powszechny dostęp do wiedzy, kultury i wszelkich innych zasobów Internetu.

Również rodzice - niezależnie, jak indywidualnie to postrzegają, doświadczają samotności. W mediach i publikatorach można usłyszeć i przeczytać wyrazy niepokoju i nieskrywanych obaw, co do rozpoczynającego się roku szkolnego w sytuacji zagrożenia śmiertelnym, jakby nie było wirusem. Rodzice, którzy zostali obłożeni obowiązkami w dużej mierze realizowanymi dotychczas przez szkołę. Postawieni w sytuacji konieczności zapewniania sprzętu, dostępu do internetu, obecności przy dzieciach podejmujących trud mierzenia się z edukacją w nietypowej dla wszystkich formie zdalnej. Rodzice bez przygotowania pedagogicznego. Rodzice w rozdarciu między solą ich życia - dziećmi i ich potrzebami, a pracą, dającą podstawę bytu...

Samotność rodziców płynie między innymi z tego, że nikt w sposób znaczący, systemowy nie pomógł rozwiązać trapiących ich samych i rodziny problemów. Kwestie organizujące czas i miejsce pracy dzieci przy komputerze; dylematy w odniesieniu do zdalnej edukacji rodzeństw powodowane brakiem sprzętu, kłopotami z dostępem do internetu; konieczność posługiwania się nieznanymi dotąd aplikacjami, często całymi ich ekosystemami, o kamerach i mikrofonach nie zapominając. Lista jest dłuższa... Pozostawieni samym sobie, z rzadka samorganizujący się rodzice z narastającym - cytując jednego z bohaterów filmu 'Operacja Bazyliszek' w reżyserii Tomasza Bagińskiego: "słowiańskim wkurwem". Na państwo, na szkołę. Z rzadka na siebie, bo czujący się ofiarami tej sytuacji. Samotni, w potrzebie i towarzyszącej im świadomości braku wsparcia.

To wszystko jednak i tak nic, w porównaniu z samotnością dzieci. Szkoła nie zawsze dawała radę z zachowaniem powszechności dostępu do zdalnych form kształcenia. Do dzisiaj nie słyszałem, by Minister Edukacji zająknął się w sprawie dzieci spoza narzuconego systemu. Tych, które z niego wypadły i tych, które nigdy w nim się nie pojawiły. Czy padły konkretne propozycje zapobiegania podobnym sytuacjom w przyszłości, nacechowanej niepewnością covidowej ekspansji? Jest na to jakiś plan? Są środki i zasoby? Podjęto jakieś uprzedzające działania w odniesieniu do tych konkretnych wszak osób, do których można było dotrzeć w momencie zniesienia obostrzeń? Przecież to byłoby medialnym hitem, móc chwalić się sukcesami na tym polu...

Idąc dalej. Nie wszyscy nauczyciele wciągną i zaangażują wszystkie dzieci w proces edukacyjny. Nie każdy nauczyciel będzie miał siłę i kompetencje aby uczynić edukację zdalną już nie tylko atrakcyjną, ale i sensowną, powodującą zmiany na lepsze, czymkolwiek to miałoby się wyrazić. Z uwikłanymi w pracę rodzicami również może być tak, że nie wszyscy zdołają pogodzić ewentualne szkolne dystorsje i ograniczenia zeń płynące ze wszystkimi obowiązkami na nich ciążącymi. Część nie podejmie tych wyzwań. Część im nie podoła...

A wszystko to skumuluje się w dzieciach. Wszystkie niedomagania nas dorosłych, szkoły i systemu edukacyjnego odcisną na nich piętno. I skutki tego będziemy ponosić wszyscy. Nakładając na to realizowaną deformę systemu edukacji, rozwijaną w miejsce poznawania faktów i zdobyczy wiedzy naukowej oraz rozwijania potencjałów intelektualnych politykę narodowościową o zabarwieniu polsko-katolickim (nader często sprzecznym z oficjalnymi zapewnienieniami i komunikatami głowy Kościoła Katolickiego), tworzenia dehumanizujących ideologii tam, gdzie ich nie ma, także i deprecjację statusu zawodu nauczycielskiego - otrzymujemy nader smutną i przerażającą jak dla mnie wizję świata, który szykujemy naszym dzieciom.

Tym dzieciom, które u progu dorosłości wyrażają głośno swoje zdanie - krytyczne wobec rządzących i zmian przez nich czynionych - nie proponuje się rozwiązań porywających umysł i angażujących ciało - w przygodę, w rozwój, w możliwości konkurowania z rówieśnikami z innych krajów, chociażby europejskiej wspólnoty. Nakłada się na tych młodych ludzi kolejne jarzma partyjnego dyktatu. Tym młodszym także, chociaż w sposób zawoalowany. I może to jest najgorsze, że nie są one w stanie dostrzec przemocy, jakiej doświadczają, a to co im się przytrafia w szkolnej edukacji - nie posiadając żadnego punktu odniesienia, ani potrzeby czynienia już nawet nie takich, ale jakichkolwiek analiz, traktują jako normalne i dobre. Dzieci, nie postrzegane jako osoby z potencjałami i ograniczeniami, z marzeniami i niewypowiedzianym. Dużo częściej traktowane jako dumni Polacy. Tyle, że liczeni - niemalże dosłownie na 'pęczki' w ministerialnych i kuratoryjnych arkuszach, z których wynika, że jest dobrze, że nie dzieje się nic, co wykraczałoby poza statystyczną normę niedomagań i braków. Normalnie - systemowy cud, miód i orzeszki...

W przededniu rozpoczęcia nowego roku szkolnego straszy się rodziców, obawiających się posłania swoich dzieci do szkół, będących miejscami potencjalnych ognisk zarażeń covid-19, prawnymi konsekwencjami płynącymi z niewypełnienia obowiązku szkolnego z jednej strony, podczas gdy tych samych rodziców instruuje się - i czyni najgorliwszymi obrońcami sprawy, aby bazując na swoim konstytucyjnym prawie do wychowywania własnych dzieci, decydowali o braku edukacji seksualnej cudzych dzieci. Bo przecież swoich do takiej i tak nie dopuściliby... Ale nawet ci rodzice, którzy zmagają się z systemem, z ludźmi uczulonymi na 'ideologię-której-nie-ma', a przesiąkniętymi 'ideologią-która-jest' - przynajmniej według definicji pojęcia ideologii, które doczytasz sprawdzając (mnie) chociażby w Wikipedii (tutaj) - nawet oni zostaną ostatecznie zmiażdżeni przez system, równie bezduszny, co jego zagorzali propagatorzy i bierni admiratorzy.

Samotności, o których myślę mają wiele obliczy. Pisał Jan Kochanowski: "Takie będą Rzeczpospolite, jakie młodzieży chowanie". Jakie będą Rzeczypospolite wyrastające w osamotnieniu? Bierne i mierne, choć posłuszne? Może... zbuntowane? Czy wyrośnie nam na tej naszej codzienności, nowa jakościowo siła młodych?

Już dzisiaj widać zaangażowanie części młodzieży w kwestie środowiskowe, polityczne i zmagania o nieideologizowanie natury. Ale widać też, jak są samotni w swym sprzeciwie wobec teraźniejszości. Widać, jak wielu chce ich wykorzystać i jak niewielu liczy się z ich zdaniem. I nie ma absolutnie żadnej pewności, że w wyparciu i antytezie współczesnych rozwiązań, ich głos przebije się. Mogę mieć tylko nadzieję, że uda im się to, co spitoliło moje pokolenie.

Szykuję zatem te szkolne plecaki. Ciężkie, póki co, od obaw...


{{ message }}

{{ 'Comments are closed.' | trans }}