Świat z perspektywy żonatego mężczyzny,
będącego ojcem czwórki dzieci

Edukacja w domu na miekko

Edukacja w domu | Na miękko

Dzisiaj o edukacji w czasie epidemii COVID-19. Na miękko, czyli w blogerskiej retoryce - w postaci opinii, z którymi możesz się zgadzać lub nie zgadzać. Ja chciałbym, żeby nie przechodzić obok tego, co nam się przydarza bezrefleksyjnie. Bo szczególny to czas. Świat, który znaliśmy wcześniej, moim zdaniem już nie wróci. Nie musi to jednak oznaczać jakiegoś krytycznego determinizmu - ja wolę widzieć w tym szanse na dokonywanie zmian. Trochę lepsze wybory. Trochę inne możliwości. To, co wcześniej objęte było tabu, nimbem niewzruszalności, lub zwyczajnie - znajdowało się poza polem świadomości wielu, z powodu splotu wydarzeń ujawniło się w przestrzeni doświadczeń powszechnych. Siła i słabości dotychczas stosowanych podejść, strategii i rozwiązań - wszystko jest na widoku, przysłowiowym widelcu.

Co stało się w przestrzeni edukacji? Jak wygląda i funkcjonuje szkoła w czasie pandemii? Szkoła, która musi zabiegać o uwagę ucznia. Szkoła, walcząca o czas, jaki uczeń zechce jej poświęcić. Być może to jej taki 'pierwszy raz'...

Szkoła taka, stara się być nowoczesną. Co to zmienia? Sporo, moim zdaniem. Pomijając obnażone nieprzygotowanie i fatalną implementację kształcenia w formie zdalnej, także realizacji i rozliczania pracy uczniów w formie asynchronicznej - przypomnę, że tak zwane ,zgubione dzieci', czyli te które nigdy nie pojawiły się w zdalnej edukacji lub też 'zniknęły' z niej, zestawione z głoszonymi przez Ministra Edukacji 'sukcesami', są miarą wielkości tej porażki. Per saldo nas wszystkich.

Co zatem zmienia nowoczesność? Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki zniknęło odium władzy szkoły nad uczniem. Władza ta stała się mało kształtna i odległa. Jakby nierealna, a z pewnością bez mocy. Bo wystarczy dyskretnym ruchem - lub przeciwnie, całkowicie jawnym wyłączyć 'okienko ze szkołą' w komputerze. Jestem pewien, że znaleźli się i tacy, którzy tego spróbowali. To może też zadziać się samo - wielu z nas doświadcza problemów z łączem internetowym. Słyszę u nas w domu, jak uczniowie 'spóźniają się' na zajęcia online i tłumacząc się jakimś kłopotem z technologią są... usprawiedliwiani - albo inaczej - (wreszcie?) rozumiani przez nauczycieli. Bo słyszę także, kiedy to po ich stronie pojawiają się podobne problemy.

Szkoła bez narzędzi przymusu nagle musi konkurować z całym Internetem. O czas właśnie i uwagę uczniów - ten najbardziej pożądany w tym świecie towar. A doświadczenie podpowiada, że konkurencyjność na każdym rynku jest czynnikiem wpływającym na podnoszenie jego jakości. Czyż to nie fajne? I dobre dla samej szkoły?

Przymus technologiczny, w którym wszyscy się znaleźliśmy, ujawnił także nie dość uświadamianą sprawę - nierówności kompetencji cyfrowych uczestników procesu edukacji. Często jest tak, że to uczniowie są tymi, którzy potrafią więcej w tej materii, niż nauczyciele. To zapewne stąd biorą się historie o wybrykach młodych ludzi w czasie szkolnych zajęć w formie zdalnej, którzy korzystając ze swoich cyfrowych kompetencji dopuszczają się... różności. Często dzieciaki potrafią ograć system, i z pewnością poruszają się swobodniej po tym świecie interfejsów i multitaskingu. Z jednej strony to niebezpieczne, bo ludzie z kompetencjami, ale bez wiedzy po co, kiedy i jak ich użyć, mogą być zwyczajnie niebezpieczni dla siebie samych i innych użytkowników Sieci. Z drugiej jednak dobrze, bo nic tak skutecznie nie zwróci uwagi szkoły na jej własne niekompetencje i cyfrową indolencję, jak robienie tego publicznie - na przykład w czasie zajęć. Tu i tam. I w wielu innych miejscach. Czyż nie jest tak, że dostrzegane braki są najlepszym motywatorem do zmian?

Dziwisz się, że dzieci tak się zachowują? Przecież szukają jak zwykle tego samego - granic, możliwości. Również i sensów. Szkoła nastawiona na transmisję głównie samej siebie, za pośrednictwem narzędzi przymusu i metod reprodukcyjnych, bez przestrzeni i czasu na poszukiwania własne, próby, błędy i sukcesy inne niż zaprogramowane (w tym najgorszym tego rozumieniu) - przyczynia się nie tylko do zniechęcania do współpracy z nią, ale też wprost prosi się o bunt. Dziwię się nie temu, ze takie sytuacje mają miejsce, a temu, że szkoła nie potrafi - bo nie wierzę do końca, że nie chce, zagospodarować takich potencjałów. Nie mamy wszak znaczących kapitałów naturalnych bogactw innych niż ten ludzki właśnie. Zwłaszcza w młodych.

A propos ideologii. To wcześniejsze trochę zabrzmiało tak ideologicznie, jakkolwiek miało być postulatem, czy ideą nowoczesności szkoły. Takiej, w której cyfrowe kompetencje są konieczne, ale niewystarczające, a technologie są nie celem a środkiem do realizacji prawdziwych celów.

Jest takie powiedzenie o potrzebie i wynalazkach. To o matkowaniu. Zatem, wracając do ideologii. W szkole miłe widziane są wyłącznie jej własne. I żeby mieć nad nimi kontrolę, do szkół dopuszcza się wyłącznie namaszczonych przez tradycje, jak dla mnie o nader wątpliwej proweniencji i często fatalnych historycznych konotacjach. Rozstrzygnięciem po której stoisz stronie może być odpowiedź na pytania: czy podoba się Tobie szkoła nie głosząca, że życie ludzkie zaczyna się w jajowodach? Nie gloryfikująca Rajsa, Szędzielarza i Kurasia, znanych pod pseudonimami Burego, Łupaszki i Ognia, którzy wpisali się w karty historii dzisiaj tuszowanymi, przemilczanymi i marginalizowanymi morderstwami cywili, w tym kobiet i dzieci, najczęściej wyznania innego niż jedynie słuszne? Powtórzę: dzieci i kobiet. Albo wygumkowywania Lecha Wałęsy z historii Polski współczesnej?

Z wychowania do życia w rodzinie dziecko można - póki co - wypisać. Na religię, jeśli taka wola, także może ono nie uczęszczać. Ale z historią to nie przejdzie. I nie powinno, bo bez korzeni stajemy się barbarzyńcami.

Mówię/piszę o tym, bo w zajęciach online, nie zauważyłem tego typu treści. Bo szkoła musi konkurować o uwagę uczniów całym Internetem. Również tym, który daje wiedzę. Rzetelną, potwierdzaną faktami, ze wskazywaniem przyjmowanych w nauce konsensusów, co do rzeczy niepewnych, z braku twardych dowodów. I co ważne - podawanej w atrakcyjnej formie. Często też z pasją nie tylko pozyskiwania tej wiedzy dla siebie, ale też i dzielenia się nią. W zasadzie możesz całkiem bezpiecznie przyjąć, że dotyczy to wszystkich dziedzin wiedzy ludzkiej, pokrywającej merytorycznie przedmioty szkolne.

Oczywiście, że szkoła próbuje swoich sił i na tym polu. Do historii przejdą pełne wpadek różnej maści i kalibru zajęcia prezentowane przez telewizję rządową. To nie były transmisje zajęć na żywo a nagrania realizowane w studio. Wszystko można było ‚uczesać’, dokręcić i zmontować tak, by było zgodnie ze sztuką. TVP nie wyszło, a YouTuberzy jakoś dają radę mimo wystawiania się pod pręgierz ocen. I na łaskawość portfeli swoich odbiorców...

Zwykle wygląda to tak, że nauczyciel wchodząc na lekcję zamyka drzwi i to, co dzieje się na zajęciach zostaje w sali. Przyjmuję, że zwykle wychodzi dobrze. Przynajmniej wtedy, gdy nauczyciele ograniczają się do faktów, wiedzy naukowej i nie cedzą jej przez sita ideologii ludów pustyni z epoki brązu i ich spadkobierców. Odpada stres, zostają fakty i takie ciepło i radość pracy z młodymi ludźmi. Wierzę, że znasz to z doświadczenia.

Dalej myślisz, że ideologizuję? A znasz ten film, prezentowany na stronie epodreczniki.pl/a/Dc2jtbWI7, prowadzonej przez Ministerstwo Edukacji Narodowej, omawiający skutki zmian klimatycznych?

Film nie jest już dostępny. Bo po fali krytyki został zdjęty ze strony. Pozostał w tym miejscu napis informujący, iż na tej stronie "znajdują się materiały, które powstały ze środków Unii Europejskiej w ramach Europejskiego Funduszu Społecznego (Program Operacyjny Kapitał Ludzki 2007-2013 oraz program Operacyjny Wiedza Edukacja Rozwój 2014-2020)".

Serio doświadczamy przeważających korzyści z ocieplania się klimatu Planety? Tak, jak w bezpośredniej recepcji Ziemia jest płaska, tak dla ludzi słabo i/lub źle wykształconych nie ma różnicy między pogodą a klimatem. Do tej pory modlitwy o deszcz w polskim Sejmie nie spowodowały odwrócenia postępującej i pogłębiającej się z roku na rok suszy. Zupełnie jak te o ochronę przed COVID-19. I innymi "zarazami". O ile nie można ludziom zabronić być głupimi, o tyle głoszenie intencjonalnie niezgodnych z wiedzą i przejawieniami natury faktów z mocy stanowisk i urzędów i sprawowanej władzy, to wszak nie to samo, co niewinne gadanie głupot. Ma też inny charakter. I zawsze cel. W przypadku szkoły, nie tylko bez możliwości wpływania na jego/ich wybór, ale też bez możliwości kwestionowania, które w ogniu krytyki mogłoby bronić przed wypaczeniami z jednej i dawać szanse na wyznaczanie nowych kierunków z drugiej strony. A w każdym razie na porzucanie małości.

Bo co, jeśli to, co proponuje Ministerstwo Edukacji jest prawdą jedyną, niepodważalną, bezdyskusyjną? I jedyną wymaganą?

W domu mam wybór. Nie muszę serwować dzieciom filmów o klimatycznych bzdurach. Czyż nie tego domagają się zwolennicy podejścia Ordo Iurdis, podnoszący konstytucyjny zapis dający rodzicom możliwość wychowywania swoich dzieci wedle własnej woli? Pomijając fakt nieetyczności tego wynikającej z wybiórczego stosowania i specyficznego zakresu tej ‚wolności’, czyż nie doświadczamy okazji do sprawdzenia tego w praktyce? A może przejęcie na siebie odpowiedzialności za edukację własnych dzieci nie jest marzeniem wielu? Bo niesie z sobą chociażby konieczność przyjęcia z tą wolnością odpowiedzialności?

Przytaczałem na blogu wiersz Mariana Jachimowicza - Pomyśl siebie. Tu ograniczę się do jego puenty, czyli ponownie przytoczę całość tych kilku linijek utworu:

Pomyśl siebie
stań się
na nowo
Bezrozumnych
Zmyślają inni.

Przeczytaj wiersz raz jeszcze. Przemyśl.
Moim zdaniem, ten brak rodzicielskiego pędu do samodzielnego, więc i odpowiedzialnego podejścia do edukacji własnych dzieci wygląda na skutek odpięcia od kroplówki ideologii, sączącej wyselekcjonowane, bezpieczne dla ‚tradycji’, wysyconych transmisją kultury własnej treści. Zwalniających z niepewności, konieczności poszukiwań, potrzeby stawiania pytań i ale i chęci dyskutowania ich sensów. Z myślenia już nie krytycznego, ale w ogóle z myślenia o edukacji... Zupełnie jak środek czyszczący - tak łagodny, że nie przerywający snu.

Wydaje się, że największym plusem szkoły doświadczanym w czasie lockdown’u jest funkcja opiekuńcza. Dla uwikłanych w zawodowe obowiązki rodziców. Problem dla wszystkich uwięzionych w ograniczeniach przestrzeni nie tworzonych z myślą i celem nieustającego w nich przebywania, o pracy i nauce nie wspominając. Kusi i mnie taka myśl. Ale przypominam sobie wtedy, że szkoła jest także miejscem patologii społecznych. Miejscem w dosłownym rozumieniu. Poza merytoryczną kuratelą i jurysdykcją. I nie mów mi, że nie wiesz o tym świecie podłości, zdrad, szpil, hejtu, mobbingu, całkiem często przemocy. Nie tylko tej fizycznej, bo i psychicznej, czasem i symbolicznej. Szkoła się stara. To pewne. Niestety straszne i smutne historie i tak mają miejsce.

Ja zadaję sobie pytanie, czy takie ograniczenie w dawkowaniu szkoły nie jest lepsze, bo z punktu bezpieczniejsze dla moich dzieci. Bo na ich relacje towarzyskie poza szkołą mam większy wpływ. Bo jest ich mniej. Bo dzięki temu mogą być one głębsze. Niestety pandemia wirusów nie służy pomocą w odpowiedzi. Ograniczenia kontaktów międzyludzkich są straszne i moim zdaniem najbardziej dotkliwie odczuwalne właśnie przez dzieci. My dorośli znajdziemy sobie zajęcie, pracę. Możemy nawet cieszyć się takim detoksem przez jakiś czas. Ale dzieci odczuwają to inaczej. Są wprost biedniejsze. Nie ćwiczą mięśni rozwoju społecznego. Nie mogą uczyć się siebie, swoich rekacji, budować i utrzymywać relacji. Nie weryfikują swoich strategii bycia w grupie. I nie, że bez szkoły nie można tego robić. Nie mogą tego robić z powodu narzuconych ograniczeń. Jeśli nie wierzysz - przypomnij sobie wakacje. Czyż nie kwitniemy towarzysko w tym czasie?

Najsmutniejszym dla mnie jest fakt, że na dobrą sprawę nie mamy dla szkoły powszechnej alternatywy. Nie powinniśmy jej mieć. Przynajmniej przyjmując za wiążące prawo do oczekiwania, że w naszym własnym kraju edukacja dzieci i młodzieży powinna być... No właśnie... Wymień swoje oczekiwania. Najlepiej, zapisz je na kartce. Zachowaj. I zestaw je z rzeczywistością za jakiś czas...

I tak, wiem - jest edukacja domowa. Podobnie jak i są inne niż państwowe szkoły. Ale to nie są rozwiązania powszechne i dostępne dla wszystkich. Edukacja domowa nie posłuży też każdemu dziecku, a i od rodziców wymaga więcej. Starań, odpowiedzialności, konsekwencji. I jak zwykle - pieniędzy.

Żeby nie było, że dzisiaj tylko cud, miód i orzeszki, dodam łyżkę dziegciu: nasze dzieci, które początkowo piały z zachwytu i zachłystywały się wolnością od szkoły i przedszkola, zapragnęły wrócić do nich.

Słyszysz perlisty śmiech à la Stelmachowski? Już nie jako wygrażanie laską protestującym przeciwko pomysłom ministra edukacji a zapowiedź chęci odbicia sobie tych wszystkich upokorzeń, wtop i utraty władzy?

Ja mam dla Ciebie inną propozycję. Posłuchaj tego nagrania Mariusza Florczyka (dzięki za udostępnienie!). I zrób co możesz, aby edukacja naszych dzieci była lepszą, adekwatniejszą do potrzeb, sensowną.
Bądź zmianą, której pragniesz dla swojego dziecka, parafrazując Gandhiego.



{{ message }}

{{ 'Comments are closed.' | trans }}